sobota, 27 grudnia 2014

1. Freedom

-Imię i nazwisko. - usłyszałam od Pani Blue - recepcjonistki Sierocińca. 
Serio? Mieszkam tu prawie od urodzenia, a ona nadal nie pamięta mojego imienia i nazwiska?
W sumie nie miałam jej się, co dziwić. Od zawsze mnie nie lubiła. Nie wiem, czy ona kogokolwiek lubiła, ale mnie na pewno w szczególności. Była typową zgorzkniałą babą, która "wyżywała" się na innych, za to, że ją mąż zostawił czy coś takiego. Kiedyś myślałam, że ma kryzys wieku średniego, ale u niej ten kryzys trwał już zbyt długo. Poza tym była grubo po 50.
-Jade Horan. - odpowiedziałam, wywracając dyskretnie oczami. Coś tam mruczała chwilę pod nosem, aż w końcu powiedziała:
-Ukończone 18 lat. Możesz opuścić Dom Dziecka. - zdanie, które od początku zamieszkania tu brzmiało mi w uszach. Marzyłam, żeby to w końcu usłyszeć. W duchu skakałam z radości. Położyłam na blacie klucz od mojego byłego pokoju, który po chwili został zabrany przez kobietę. - Na zewnątrz czeka już na ciebie taksówka. - powiadomiła, na co ja skinęłam ze zrozumieniem głową.
-Do widzenia. - porzegnałam się grzecznie.
Adios, wstrętny babsztylu.
Złapałam za rączkę walizki i skierowałam się do szklanych drzwi. Kiedy miałam je już otwierać, przypomniałam sobie, że jeszcze Perrie musi się odmeldować. Odwróciłam się i zauważyłam, że moja przyjaciółka podaje swoje imię i nazwisko, a następnie wywraca oczami, dosłownie jak ja. Czasami zastanawiałam się, czy może przypadkiem nie jesteśmy spokrewnione, bo często w tym samym czasie coś mówiłyśmy lub wpadałyśmy na taki sam pomysł. Tak jakby nasze mózgi były połączone w jakiś genetyczny sposób. Jednak to, że jesteśmy rodziną było absurdalne. Jeśli chodzi o wygląd różniłyśmy się od siebie bardzo. 
Ja - brunetka, ciemne, brązowe oczy, ciemna karnacja. 
Perrie - blondwłosa ślicznotka o niebieskich oczach i bladej cerze. Zazdrościłam jej urody. Była bardzo ładna i zawsze wydawało mi się, że wyglądam przy niej jak ostatnie czupiradło.  Jednak ona zawsze uparcie trzymała się zdania: "Każdy jest piękny na swój sposób". Może i miała rację, ale patrząc w lustro, nadal nie mogłam stwierdzić, że choć trochę jestem ładna. No cóż. 
Spoglądając na uśmiechniętą od ucha do ucha dziewczynę modliłam się, żeby recepcjonistka pośpieszyła te swoje cztery litery, szukając dokumentów Pezz, które oczywiście, gdzieś musiała zgubić w tych śmieciach po jakiś fastfoodach. Ciągle je jadła. 
Ble.
W końcu dostała zezwolenie na opuszczenie Domu Dziecka i podeszła do mnie z jeszcze szerszym uśmiechem.
Jak ona to robi, że od ciągłego uśmiechu nie bolą jej policzki?
-Chciałaś już iść beze mnie. Nieładnie. - pogroziła mi palcem z zabawną miną. Parsknęłam śmiechem, na co ona mi zawtórowała.
-Przepraszam, ale jestem taka podekscytowana. - pisnęłam cicho, ale po chwili zorientowałam się, że nie było to normalne z mojej strony. Odchrząknęłam znacząco i spojrzałam na Pezz.
-Gotowa? - spytała, wyciągając do mnie rękę.
-Gotowa. - złapałam jej dłoń. Razem popchnęłyśmy masywne drzwi.
Ulga, wolność, chęć do życia - tylko to czułam w tamtej chwili. Przymknęłam lekko oczy i pozwoliłam, aby moje włosy swobodnie wirowały na wietrze. Wsłuchiwałam się w każdy dźwięk, który wpadł mi w ucho. Śmiechy i rozmowy dzieci, para zakochanych rozmawiających na jakiś - najwyraźniej - dobrze im znany, wspólny temat. Nawet silniki samochodów i wiercenie przy budowie jakiegoś budynku, było dla mnie przyjemnym dźwiękiem. W końcu zobaczyłam jak to jest naprawdę żyć. Miałam całe życie przed sobą i do tego najlepszą przyjaciółkę u boku. Chciałam w końcu żyć normalnie i przede wszystkim szczęśliwie.
Otworzyłam oczy i przeniosłam wzrok na Edwards. Również była szczęśliwa. Pewnie myślała o tym samym, ale byłyśmy takie podekscytowane, radosne i nadal nie dowierzające, że nie mogłyśmy w tamtym momencie wymienić między sobą ani słowa.
Podeszłyśmy do taksówki, w której siedział już kierowca, paląc papierosa. Skrzywiłam się na ten widok. Odkąd pamiętam byłam przeciwna temu świństwu. Niszczy tylko organizm i daje nieprzyjemny zapach dla towarzyszów. No, ale co zrobić?
Facet zabrał nasze walizki i włożył je do bagażnika, a następnie wyrzucając gdzieś peta wsiadł z powrotem do auta.
Otworzyłam tylne drzwi i wsiadłam do pojazdu. Perrie zrobiła to samo i zamknęła drzwi. Już po chwili jechaliśmy przez zatłoczone ulice South Shields. 
Nie musiałyśmy mówić kierowcy, gdzie ma nas zawieźć, ani nawet płacić. Już dawno mieszkanie było dla nas przygotowane, a taksówka opłacona. 
Zawsze, kiedy ktoś wychodzi z Domu Dziecka ma przygotowane na jakiejś ulicy mieszkanie. Na szczęście nie wszyscy na tej samej, bo gdyby tak było, znowu miałabym piekło. A przecież właśnie rozpoczynałam nowe, lepsze życie.
Oczywiście, pieniądze też nam dano. Ten kto opuszczał Sierociniec dostawał 2000 funtów* na zapoczątkowanie samodzielnego życia, co było dużym plusem, ponieważ niełatwo w tych czasach o dobrze płatną pracę.
-Jesteśmy. - powiadomił mężczyzna za kółkiem. Wysiadł z auta, kierując się w stronę bagażnika. Wyjął z niego walizki, a w tym czasie ja i Perrie wygramoliłyśmy się z samochodu.
Otrzepałam ubrania, po czym wygładziłam je delikatnie, jak to miałam w zwyczaju po każdej jeździe czymkolwiek.
-Dziękujęmy. - odezwała się Edwards i odebrała od kierowcy walizkę. Również wzięłam od niego walizkę i uśmiechnęłam się do niego dziękująco. Mężczyzna wszedł z powrotem do auta i przez otwarte okno życzył:
-Powodzenia. - posłał nam przyjazny uśmiech i odjechał.


***
Leżałam znudzona na łóżku. Nie wiedziałam, co mam robić. Nie miałam tu żadnych książek, tak jak w Sierocińcu. Była tam wielka biblioteka. To był chyba jedyny plus tego miejsca. Spędzałam tam naprawdę dużo czasu. 
Nie mogłam się już doczekać aż pójdę do księgarni i kupię kilka dramatów romantycznych. Ja sama nie byłam ani romantyczna ani flirciarska, ale tego typu książki wprost uwielbiałam. Dziwne, ale przecież to ja, Jade Horan.
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Wchodź. - ponagliłam osobę za drzwiami. Podparłam się na łokciach i patrzyłam, jak Pezz wchodzi do pokoju, a następnie siada obok mnie na łóżku.
-Co porabiasz? Rozpakowałaś się już? - zagaiła, rozglądając się. Oczywiście, był ład i porządek jak zawsze. Zapewne, co innego działo się u blondynki. To jedna z niewielu różnic charakterów pomiędzy nami.
-Tak, już dawno. A teraz... Nudzę się. - odpowiedziałam, po czym westchnęłam. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Odgarnęłam długie włosy na prawe ramię.
-To tak jak ja. Jeśli nie masz nic przeciwko, możemy razem się ponudzić. - zaproponowała. Mimo sytuacji życiowej tej dziewczynie nigdy nie brakowało humoru. Zawsze była wesoła i uśmiechnięta. No dobra, to już druga różnica charakteru pomiędzy nami.
Pokiwałam na zgodę głową i znów się położyłam. Poklepałam miejsce obok, na co niebieskooka podsunęła się trochę w gorę i położyła obok.
-Perrie? - spytałam po chwili, uświadamiając sobie bardzo ważną sprawę, a załatwianie jej mogłoby zabić nudę i oszczędzić problemów.
-Co jest? - mruknęła, odbijając niebieską piłeczkę od sufitu. Zawsze to robiła, gdy się nudziła. Do tego zawsze była taka skupiona przy tym. Musiało jej się naprawdę nudzić.
-Będziemy musiały poszukać sobie jakiejś pracy. Najlepiej jak najszybciej. - oznajmiłam obracając głowę w bok i patrząc na nią.
-To zacznijmy od razu. - klasnęła w dłonie i wstała z łóżka.
-Pewnie, tylko nie mamy jak. Nie mamy tu żadnego komputera. - przypomniałam również się podnosząc.
-No tak, ale na pewno mamy w skrzynce jakieś gazety. - stwierdziła, a po chwili zniknęła z mojego pola widzenia.
-Gdzie ona znowu polazła? - wymamrotałam sama do siebie. Wstałam z dotychczasowego miejsca. Chciałam wyjść z pokoju, ale wyprzedziła mnie Edwards, która jak torpeda wpadła do pomieszczenia.
-Rany! Perrie, nigdy więcej mnie tak nie strasz. - warknęłam przez zęby i probowałam opanować szybki oddech, spowodowany nagłym szokiem.
-Przepraszam. - mruknęła obojętnie. - Mam gazety. - odparła zadowolona. Właśnie wtedy zobaczyłam, że w rękach ma stos gazet.
-To do roboty. - powiedziałam i wzięłam od niej kilka papierów.
Przeglądałyśmy, podkreślałyśmy ciekawe oferty, przeglądałyśmy, przeglądałyśmy i przeglądałyśmy. I tak przez jakieś 2 godziny. Nie należało to do moich ulubionych zajęć, ale od czegoś trzeba zacząć.
-Mam! - krzyknęłam uradowana wpatrując się w druk na papierze.
-Co tam masz? - blondynka podeszła do mnie. Pochyliła się i spojrzała na zaznaczoną neonowym flamastrem ofertę pracy, którą do tego pokazywałam cały czas palcem. - Nandos. Dobry pomysł, nadasz się tam. - stwierdziła kiwając głową
-Dzięki. - uśmiechnęłam się i wstałam. - A ty coś masz? - zapytałam, podchodząc do jej wcześniejszego miejsca, czyli mojego łóżka. Spojrzałam w jej gazetę.
-Zaznaczyłam kilka ogłoszeń, ale nie jestem pewna, które jest najlepsza. - podała mi gazetę. Przejrzałam wszystkie zaznaczone oferty. Jedna mnie najbardziej zaciekawiła.
-Starbucks. Szukają młodej kelnerki. To jest coś dla ciebie. - pokazałam na ogłoszenie, zaznaczone żółtym flamastrem. - Do tego pewnie najlepiej jakby była ładna, więc w ogóle idealnie. - uśmiechnęłam się znów do niej.
-Skoro tak uważasz, to czemu nie? - mruknęła. - To może pójdziemy teraz zorientować się, jak to wygląda? - zaproponowała spoglądając na mnie
-Jasne. - pokiwałam twierdząco głową. - To za 20 minut wychodzimy, okay? - upewniłam się.
-Okay. - rzuciła krótko i wyszła z mojego pokoju.
Podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy, a następnie przebrałam się w nie.
Włosy pozostawiłam - jak zazwyczaj - rozpuszczone. Nie musiałam się malować. Robiłam to tylko na wyjątkowe okazje. 
Spojrzałam w lustro wiszące na szafie. Jasno-jeansowa koszula, czarne rurki i do tego czarne szelki założone na ramiona, świetnie komponowały ze sobą. Zgarnęłam trochę włosów na ramiona poprawiając je. Założyłam na stopy czarne, krótkie glany. Zadowolona poszłam do pokoju Pezz. Była ubrana w kwiecistą koszulę i czarne leginsy. Zastałam ją rozczesującą swoje ciemnoblond włosy. Związała je szybko w niedbałego koczka. Wsunęła na nogi czarne botki i odwróciła się do mnie, mówiąc:
-Możemy iść. - kiwnęła, na co zawtórowałam jej i zabrałam klucze od mieszkania. Razem z przyjaciółką wyszłam z niego.

***
Doszłam do wyznaczonej ulicy. Starbucks, do którego poszła Perrie znajdował się pod innym adresem niż Nandos, do którego zmierzałam ja.
Musiałam kogoś spytać o dalszą drogę. Starałam się wybrać jak najmilszą osobę - padło na starszego pana z laską. 
Oby był entuzjastycznym staruszkiem, mającym gromadkę wnuków, a nie jakimś starym, samotnym, oschłym dziadem. Coś jak Pani Blue.
-Przepraszam - zwróciłam się łagodnie do niego stając przed nim. - Wie pan może, gdzie jest Nandos? - spytałam, uśmiechając się delikatnie
-Na końcu ulicy. - odpowiedział zachrypniętym, zmęczonym głosem. Mimo widocznego i słyszalnego zmęczenia posłał mi szczery, szeroki uśmiech. Odetchnęłam w duchu.
Skinęłam delikatnie głową w geście podziękowania i ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
Weszłam do lokalu. Od razu uderzyła we mnie woń pieczonego kurczaka, frytek i innych fastfoodów. Fakt, nie lubiłam tego, ale w sumie miałam być tylko kelnerką, a całkiem dobrze płacili, jak wyczytałam na ogłoszeniu.
Podeszłam do niskiej lady, za którą stała wysoka szatynka. Była ubrana w firmową koszulkę z krótkim rękawem, a na zgrabnych nogach opinały się specjalnie ciemne jeansy, specjalnie lekko poszarpane w niektórych miejsach.
-Dzień dobry. - przywitałam się cicho i nieśmiało.
-O, dzień dobry! - uśmiechnęła się szeroko, a w jej policzkach ukazały się dołeczki. Wydawała się naprawdę miła.
-Ja przyszłam w sprawie ogłoszenia. Podobno szukacie nowego pracownika. Czy ta oferta nadal jest aktualna? - spytałam. Zupełnie nie wiedziałam, jak mam się zapytać o to, ponieważ jeszcze nigdy nie miałam okazji patrzeć na taką sytuację, a tym bardziej być w takiej sytuacji. Dlatego starałam się mówić, tak jak w tych wszystkich amerykańskich filmach. Miałam nadzieję, że nie brzmię aż tak żałośnie, jak mi się wydawało.
-Oczywiście, że jest aktualna. Za chwilę zawołam kierowniczkę. - oznajmiła wciąż się uśmiechając i zniknęła za drzwiami, jak sądzę kuchni.
Nie musiałam długo czekać na jej powrót. Szła razem z kobietą wyglądającej około trzydziestki.
-Witam. - odezwała się formalnym głosem. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale nie dałam po sobie tego poznać. Musiałam grać twardą i poważną, co było dla mnie małym wyzwaniem. No przecież miałam dopiero 18 lat!
-Dzień dobry. - powiedziałam swoje splatając dłonie ze sobą. Widząc, że jest ubrana w białą koszulę, czarną marynarkę, a do tego, jak sądzę, w komplecie czarne spodnie, zaczęłam się zastanawiać, czy to taki dobry pomysł, żeby tak się ubrać. No tak, mogłam założyć coś ciutkę elegantszego. Niestety, nie pomyślałam o tym. Może gdybym wychowywała się w jakiejś normalnej rodzinie to inaczej by to to wszystko wyglądało. A raczej na pewno.
Przejechała po mnie swoim palącym wzrokiem, a ja myślałam, że tam spłonę. Dosłownie. Miała takie przerażające, przenikliwe spojrzenie.
Mruknęła coś niezbyt zadowolona.
-Usiądźmy przy stoliku, myślę, że będzie to wygodniejsze. - stwierdziła po chwili, wskazując ręką pusty, dwuosobowy stolik.
Posłusznie usiadłam na jednym z krzeseł. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie.
-To może na początek się przedstawimy. Meredith Cook. - kierowniczka wyciągnęła do mnie rękę w geście przywitania.
-Jade Horan. - uścisnęłam jej dłoń. Była dziwnie gładka w porównaniu do jej, jak dotąd mi poznanego, charakteru. Może to głupie porównanie, ale było to wręcz zabawne. 
-Ile masz lat, Jade? - niemal, że od razu zadała pytanie. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Czułam się bardziej jak na jakimś przesłuchaniu na komisariacie.
Czy ona w ogóle mruga?
-Osiemnaście, Pani Cook. - odpowiedziałam lekko drżącym głosem. Pani Cook mruknęła tylko "mhm" zapisując coś w notatniku. Zaczęłam się na poważnie zastanawiać, czy aby na pewno jestem na rozmowie o pracę, bo ewidentnie przypominało to przesłuchanie na policji. Jeszcze ta niezręczna cisza.
-Jade? To ty? - ni stąd ni zowąd usłyszałam męski głos za sobą. Obróciłam się i ujrzałam blondyna z szeroko otwartymi niebieskimi oczami.



*2000 funtów to około 1000 zł. (nie jestem co do tego pewna)



No i mamy jedyneczkę. Jak wam się podoba? Z przyjemnością poczytam wasze komentarze, tak jak przy prologu. To naprawdę miłe. 
Wstawiłabym rozdział wcześniej, ale były Święta, więc stwierdziłam, że poczekam. A, właśnie! Spóźnione wesołych Świąt!
Co do rozdziału to szczerze powiem, że nie wiem, jak to jest, kiedy ktoś wychodzi z Domu Dziecka. Wymyśliłam to, więc bez spin jakby coś, hah. Po prostu takie było moje wyobrażenie.
A więc to tyle. Do następnego.
Kocham was, pysie! xx
wasza @divathirlwall

środa, 17 grudnia 2014

Prologue

Wszystko jest takie same. Przez ostatnie 17 lat nie było żadnej zmiany. Pobudka o 6:00 rano, wyszykowanie się, szkoła, powrót, obiad, czas wolny, kolacja, spanie to codzienna rutyna. A najgorsze jest to, że to wszystko dzieje się wokół obcych ludzi. To znaczy, znam ich, ale żadne z nich nie jest moją prawdziwą rodziną... Ponieważ wychowałam się w domu dziecka. Pomyślicie sobie, że pewnie jak miałam roczek, to zabrali mnie od mojej patologicznej rodziny, która tylko piła, ćpała i paliła. Po części tak, lecz nie do końca... Mój ojciec to przestępca, który siedzi teraz w więzieniu, a moja matka starała się mnie chronić, więc wiedząc, że sama nie da rady oddała mnie, a chwilę później zamordował ją ten bydlak, który jest moim rodzicielem. Kiedy miałam 7 lat w szkole dowiedziałam się, że dzieci mają rodziców. Myślałam wtedy, że wszyscy inni, tak jak ja wychowują się w jednym budynku, a słowo "rodzicie" było mi kompletnie obce. Spytałam swoich opiekunek w "domu", dlaczego te dzieci tak mówią, kim są rodzice. Opowiedziały mi wszystko. Na początku sądziłam, że moja mama mnie nie chciała, ale z wiekiem zrozumiałam, że nigdy tak nie było. Zawsze przed snem modlę się do Boga o spokój dla mojej matki i tak pozostało do dziś. Dziwne, prawda? Ale taka już jestem. Zawsze byłam ta inna, odmienna. Gdy ludzie przychodzili tu, aby zaadoptować dziecko patrzyli na mnie z odrazą.
Ta dziewczynka jest córką mordercy. Może być jakaś psychiczna. - zabawne - starali się, abym tego nie usłyszała. Mimo tych słów nie było mi przykro. Wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że nikt mnie nie chce. Wiedziałam, że kiedy będę miała 18 lat wypuszczą mnie i będę mogła sama o siebie zadbać.
Jednak, kiedy rówieśnik powie ci to prosto w twarz, to zupełnie co innego.
Uważajcie, bo jeszcze ojciec Jade przyjdzie i nas wszystkich powystrzela! Haha! - to nie było tylko przykre, ale również upokarzające. Nie chciałam tego mówić wychowawczyniom, bo wiedziałam, że powiedzą, żebym się nie martwiła i ignorowała to. Ta, bo im to łatwo mówić.
Nie wiedzą jak ja się czuję, nikt nie wie - zawsze to sobie wmawiałam, dopóki nie poznałam mojego brata.


Z przyjemnością wstawiam prolog! Piszcie w komentarzach swoje opinie. Zapraszam do zapoznania się z bohaterami (strona "Characters"). Przypominam, że publikuję to ff również na wattpad, więc jeśli komuś tam jest wygodniej czytać to zapraszam, link podany oczwiście w "menu". Na dzisiaj to tyle. Do następnego posta. 
Kocham was, pysie! xx 
wasza @divathirlwall
PS. (do starych czytelników) W prologu nie jest dużo zmienione, ale zapewniam, że w rozdziałach owszem.